Ostatnim razem opisałam Wam jak
wygląda życie w Steiner Academy w Londynie, dziś chciałam
przedstawić czego możecie spodziewać się po otrzymaniu biletu na
pierwszy statek (pisząc to przypomniało mi się to uczucie strachu
i ekscytacji ŁAŁ! ).
Miejcie na uwadze to, że opisuje swoje
osobiste doświadczenia, nie byłam na wszystkich statkach, ani nie
pracowałam ze wszystkimi menadżerami żeby móc wygłosić
jednogłośną prawdziwą opinię na temat tej pracy. Ba! Nawet moja
opinia nie jest jednogłośna :P
SPA THERAPIST - historia prawdziwa
Wróćmy do tych pamiętnych czwartków.
Jak pisałam wcześniej czwartek jest dniem rozdawania biletów na
statki tym, na których przyszedł czas. Kiedy trenerka powiedziała
mi, że mam stawić się na „rozdaniu”, byłam zaskoczona i nie
wierzyłam, że to już czas na mnie. Nie czułam się gotowa ale
nikt nie pytał mnie o zdanie, więc nie kończąc treningu na
zabiegi na twarz, otrzymałam bilet na samolot następnego dnia do
Miami. Wyjaśniono nam dokładnie co spakować do bagażu
podręcznego, jak się ubrać itd.
I fruuuuu!
Mimo mojego kulawego angielskiego
trafiłam do odpowiedniego samolotu i wylądowałam w Miami!
Bez walizki.
Jako, że był późny wieczór,
lotnisko było niemal puste, a jak już kogoś znalazłam to
okazywało się, że mówią po hiszpańsku i po angielsku nie da
rady. Sklepy były już zamknięte więc nie mogłam kupić ładowarki
do telefonu z amerykańskim wejściem. Zostałam na lichych 30% na
najwyższym poziomie oszczędzania baterii. Jedyna pociecha, że
lotnisko jest tak hojne i w prezencie daje darmowe 30min internetu.
Skorzystałam. Napisałam mamie, że doleciałam, nie mam walizki i
ryczę (ze ta moja mama jeszcze nie osiwiała?). Bo taka była
prawda. Pierwszy raz na innym kontynencie, bez walizki i mam
następnego dnia zacząć pracę na statku. Chodziłam z jednego do
drugiego końca lotniska, z nadzieją, że znajdę swojego wybawcę.
Gdzie tam.
Udało mi się wysłać maila do
Steinera na linie ratunkową, ale jedyne co odpisali, to to, że to
nie ich wina, nie mogą mi pomóc i jutro mam stawić się na czas w
porcie.
Zanim zaczęłam pracę uświadomiłam
sobie, że pracuje dla samolubnego korpodziada, czego potwierdzenie
miałam wielokrotnie, ale już nigdy więcej nie byłam z tego powodu
tak rozczarowana i zła.
Jak już uspokoiłam się, przespałam
na lotnisku parę godzi i o świcie pojawiłam się w porcie. Po
godzinach czekania, wymięta podróżą i emocjami w końcu weszłam
na pokład mojego pierwszego statku.
Carnival Glory.
Miałam szczęście do ludzi, którzy
dali mi tę iskierki nadziei i radości. Dyrektor HR powiedział, że
sam dopilnuje tego, żeby walizka wróciła do mnie jak tylko to
możliwe (wróciła po dwóch tygodniach). Dziewczyny ze SPA dały mi
ubrania i w miarę zaopiekowały się mną. Menadżerka była aniołem
i naprawdę zadbała bym w miarę płynnie weszła w świat spa.
Głównie pracowałam w parze, więc było łatwiej, mogłam
podpatrywać i uczyć się.
Najtrudniejszym wyzwaniem było
dogadanie się z międzynarodowym zespołem. Różne akcenty i
bardziej rozbudowane słowniki, niż mój lichy. Było ciężko dla
mnie, ale też dla innych. Praca jest szybka, informacje, polecenia,
niewielu było stać na cierpliwość. Wierzyłam, że z czasem
zacznę ich rozumieć, do tego czasu bardzo wspomagałam się
machaniem rękami (nazwijmy to body language), by wytłumaczyć o co
mi chodzi. Jestem pewna, że gdybym miała bardziej zaawansowany
angielski, wspominałabym znacznie milej moje pierwsze tygodnie. Było
jak było, a ja z natury uparta nie poddałam się.
Po miesiącu zmieniła się menadżerka.
W tym wypadku zrozumiałam co mieli ludzie na myśli, gdy mówili, że
to jaki jest twój kontrakt zależy od menadżera. Wszyscy stali się
nerwowi i bardziej agresywni, a ja zostałam „ulubieńcem” do
wylewania frustracji. Nie było ok, coraz trudniej wstawało się
rano i nocami nie mogłam spać. Ze stresu. Nie wiedziałam wtedy, że
mogę coś zrobić, bo teraz na pewno nie dałabym nikomu podnosić
głosu. A wtedy to nawet nie miałam wystarczająco wielu słów, by
odpowiedzieć.
Miałam też paru dobrych znajomych,
dzięki którym nie zrezygnowałam ( a czasem było blisko).
Po dwóch miesiącach pani krzykaczka
została wysłana na inny statek. Ulga.
Nie celebrowałam zbyt długo ponieważ
po dwóch tygodniach sama zostałam transferowana.
Strach i niedowierzanie. Z karaibskich
rejsów dużym statkiem trafiłam na mały luksusowy jacht na
Pacyfiku.
Nie chciałam, bałam się zmian, bo
mimo że nie było fantastycznie to już przywykłam do tego
piekiełka (syndrom sztokholmski :P ).
Zmiana statku okazała się najlepszym
co mogło się przydarzyć.
Oczywiście na początku byłam
rozczarowana i tęskniłam za moim Carnivalem.
W porównaniu do szaleństwa pracy od
klienta do klienta, ze sztywnymi zasadami, meetingami i targetami
teraz wszystko wydawało się powolne i małe. A co najzabawniejsze
zastąpiłam menadżerkę, która także robiła zabiegi. Tak,
wchodząc na pokład ludzie byli przekonani, że to ja jestem nową
menadżerką. Oczywiście od razu zorientowali się, jakiego babola
ktoś popełnił. Pełniącą obowiązki menadżera została
dziewczyna, która najdłużej pracuje i jakoś w rodzinnej
atmosferze płynęłyśmy do przodu. Byłyśmy tylko 3 w spa, więc
łatwo było nam się dogadać.
Po tygodniu doceniłam jak dobry okazał
się ten przypadkowy transfer. Pracowałam sama, więc w rozmowie z
klientami byłam skazana tylko na siebie i to sprawiło że bardzo
szybko zrobiłam postępy w języku.
Jacht był mały tylko 150gości, więc
nasze spa było naprawdę wystarczające, z ekipą z całego statku
byliśmy jak rodzina.
Podobało mi się życie na jachcie..
dobre jedzenie, piękne miejsca...
Do czasu.
Planowany był czarter, w którym
organizatorzy zażyczyli sobie jedną extra osobę do wykonywania
masaży. Pojawiła się dziewczyna, która oprócz tych samych
zabiegów które wykonywałam była też menadżerką, tym razem
prawdziwą.
Logiczne było, że po czarterze nie ma
w spa miejsca dla czterech osób, więc pewnie znów zostanę gdzieś
wysłana.
Nie myliłam się, po tygodniu
przyszedł mail ze szczegółami lotu. Powrót na karaiby i Carnival,
tym razem Conquest. Już się tak nie bałam, bo wiedziałam, czego
można się spodziewać, do tego czułam się o niebo silniejsza.
Troszkę miałam nerwa gdy znajoma z
pierwszego statku napisała, że na Carnival Conquest została
wysłana menadżerka (ta krzykaczka).
Postanowiłam, że zapominam o
przeszłości, bo jestem silniejsza.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam :)
Było o niebo lepiej, oczywiście nie bez problemów, ale nawet zama
menadżerka wpomniała że jest zszokowana jaki postęp zrobiłam.
Także komunikacja z zespołem była o
niebo lepsza, bo w tak zwanym międzyczasie poprawił mi się
angielski i czułam się pewniej.
Gdy menadżerce skończył się
kontrakt trafił nam się menadżer-służbista/policjant. Każdy
szególik podkreślony, błąd wytknięty. Z dzisiejszego punktu
widzenia doceniam i uważa że był to bardzo dobry menadżer,
nauczyłam się samodyscypliny, ale gdy przypomne sobie jak wymęczeni
byliśmy, przez tę musztrę, to jednak jestem za zbalansowanym
zarządzaniem ludźmi. Jednak ta sytuacja spowodowała że jako grupa
byliśmy bardzo złączeni w tym bólu ale i po pracy miło razem
spędzaliśmy czas.
Pod koniec kontraktu o niczym nie
myślisz tylko czekasz aż dostaniesz bilet powrotny do domu.
Czekałam z niecierpliwością, dopytywałam menadżera (oj jak on
tego nie lubił!) bo już miałam tydzień do końca. Kiedy bilet
przyszedł okazało się, że mój kontrakt został przedłużony o
najdłuższe w moim życiu dwa tygodnie.
Przeżyłam. Największe wyzwanie w
moim życiu. Wyczerpująca praca psychiczna i fizyczna.
Uff. To się rozpisałam. Oto moje
wrażenia z pracy na pierwszym kontrakcie.
Było ciężko, tygodniami po
kontrakcie byłam osłabiona i pełna bólu, ponieważ w trakcie
kontraktu nie było na to czasu. Gdy się wykurowałam wróciłam do
Akademi by wykończyć mój trening z zabiegów na twarz i dać sobie
szansę by powracować trochę bardziej w swojej procesji.
Ale o tym to już następnym razem :)
Dzięki za uwagę :)
Ciao!
Witam :) bardzo przyjemnie czyta się twoje wpisy na temat Steinera (nareszcie znalazłam jakieś konkrety a nie same ogólniki). Czy mogłabym zadać Tobie pytanie dotyczące zarobków (czy realnym jest zarobienie więcej niż gwarantowane 800USD na miesiąc czy raczej ciężko?) oraz jak wygląda to 1,5 dnia wolnego na tydzień? Czy jest to jeden pełny dzień + pół innego, czy liczą to jakoś inaczej?
OdpowiedzUsuńZ góry dziękuję za odpowiedź!!! :)
Odnośnie zarobków,wszystko zależy od statku i gdzie on pływa. Tam gdzie ja byłam zawsze przekraczałam 800 lub nawet wielokrotniłam to, ale wiem, że są statki gdzie spa nie jest tak popularne i wtedy zostaje ta podstawa. Jeżeli chodzi o wolne to dwa razy w tygodniu jest pół dnia do 14.30 wolne i raz w dzień nowego rejsu zaczyna się pracę ok 11-12.00
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że udało Ci się dostać taką pracę. Myślę, że Ty też jesteś zadowolona, bo to nie mały sukces :)
OdpowiedzUsuńPani Paulina Wysocka mogę pracy oferty ja ciem decyzji proszę państwa adres miestu miasto muszę przyznać może wywoływać także skutki prawne stolicy sostad moje konto szukanie szukam po odzie
OdpowiedzUsuńJa ciem pomcy
OdpowiedzUsuńZazdroszczę odwagi
OdpowiedzUsuńTo musi być bardzo ciekawa praca
OdpowiedzUsuń